poniedziałek, 7 stycznia 2013

Dorota Masłowska, Kochanie, zabiłam nasze koty

Znalezione pod choinką...

Podziwiam autorkę za autentyczną niezależność, zmysł obserwacji i trafną umiejętność ubierania tego w potok słów, który mnie zachwyca. I tym razem mnie nie zawiodła. Świat, który stworzyła językowo tętni życiem. Dwie przyjaciółki Farah i Joanne zagubione w metropolii pełnej sloganów reklamowych, niepotrzebnych rzeczy, dziwnych ludzi i krótkotrwałych relacji. Przyjaźń trwa dopóki w życiu jednej z nich nie pojawi się mężczyzna. Powrót do samotnego życia Fah nie jest łatwy. Nie pomaga spotkana na drodze Go, sąsiedzi widzący ją nieprzytomną i zarzyganą w windzie. Senne wizyty w świecie syrenim, nawet ulubione czasopismo Yogalife czy książka Życie pełne cudów. Zauważ magię istnienia w 14 dni nie są w stanie odpowiedzieć na pytanie jak żyć!  
Obraz współczesnego świata i miasta nie wygląda powabnie. Miasto to huk i smród, mieszanina śmieci,  zapachów perfum i kebabów, socjologiczna kakofonia. Można tu spotkać każdego: nagiego króla, o ile tylko któryś z tych zbzikowanych projektantów ogłosił, że w tym sezonie najmodniejsze są ciuchy uszyte z powietrza...

Siłą pozostaje język i w nim toczy się historia. 

Jego oczy, niby skąpo rzucone bakalie, majaczyły gdzieś głęboko w cieście twarzy; ta, zamazana w tłuszczu, okolona przez kilka symbolicznych długich włosów, wyrażała wielkie pragnienie przytulenia się i obudzenia za wiele lat, wiele milionów lat, wtedy, gdy będzie już zupełnie po wszystkim. 

W codzienności Doroty Masłowskiej może przejrzeć się każdy, to co z niej wyczytamy zależy od nas oraz tego, jak duży dystans do świata współczesnego sami posiadamy. Warto do niej wracać, by szukać nowych znaczeń.   

Ocena 5/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz